Zawsze, ale to zawsze przy różnych kryzysowych sytuacjach na świecie (wojna w Libii, konflikt koreański, trzęsienie ziemi w Japonii) lubię sobie poczytać portale "spiskowe". Niesamowite jak ciekawe i rozbudowane teorie tworzą ludzie. Nie czas teraz i nie miejsce tutaj na ocenianie ich wiarygodności - po prostu chcę nakreślić kontekst historii, którą dziś Wam opowiem. Żeby wszystko było jasne musimy się troszkę cofnąć w czasie.
Jest koniec marca, cały świat mówi o katastrofie nuklearnej w Fukuszimie, a ja mam za sobą około tygodnia czytania portali spiskowych. Dowiedziałem się nie tylko tego, że trzęsienie w Japonii było wywołane sztucznie przez obce, niechętne jej mocarstwo, ale także tego, że naziści do dziś utrzymują swoją bazę na Antarktydzie, że "coś dziwnego dzieje się z czasem" - tzn. że sekundy są coraz dłuższe, dowiedziałem się też o odwiedzinach obcych w Warszawie i udziale UFO w zawaleniu się dachu hali w Katowicach. Niesamowite, jak "filmowe" są te historie. Aż dziw, że Hollywood nie ekranizuje tych opowieści.
Wróćmy do naszej historii. Miejsce akcji: Warszawa, przystanek Saska, po praskiej stronie Wisły. Wieczorem wysiadam z autobusu i zachęcony dobrą pogodą decyduję, że resztę drogi na Grochów przejdę pieszo. Wysiadam, ruszam wzdłuż Alei Stanów Zjednoczonych na wschód. Za plecami mam Wisłę, pod nogami chodnik, a w płucach rześkie wiosenne powietrze. Postanawiam sprawdzić, czy jest pochmurnie, podnoszę głowę. Patrzę w niebo i widzę lecący samolot. A właściwie światełko samolotu, bo w końcu jest wieczór. Jedno, drugie, trzecie, piąte, piętnaste.
Gdy zobaczyłem, że na niebie znajduje się przynajmniej piętnaście samolotów - bardzo się zdziwiłem. Dodatkowo wszystkie leciały w jedną stronę - na wschód. Odwróciłem się, spojrzałem raz jeszcze w górę i oniemiałem. Nie było ich piętnaście, a przynajmniej setka, i wszystkie leciały jakby z jednego miejsca. Jakby znad Pałacu Kultury. Moja pierwsza myśli była mniej więcej taka: "Oszalałem. Za dużo portali spiskowych. Widzę UFO. Oszalałem".
Przecież nie mamy tyle samolotów, poza tym to wszystko leci niemal bezgłośnie. Zupełnie poważnie zacząłem rozważać myśl, że oszalałem. Postanowiłem zatem obserwować innych przechodniów - żeby zobaczyć czy oni też to widzą. Czy też widzą setki samolotów na niebie. Aleja Stanów Zjednoczonych w tym miejscu, w którym się znalazłem ma to do siebie, że przechodniów wielu tam nie ma. To taka bardziej "trasa przelotowa" niż normalna, miejska ulica. W dostrzegłem mężczyznę z psem, który szedł z naprzeciwka. Nieśmiało go zaczepiłem i równie nieśmiało wskazałem niebo i zapytałem go czy widzi to co ja. Odpowiedział inteligentnie: "O kurna!" i już wiedziałem, że nie oszalałem. Nie tylko ja widziałem setki samolotów na niebie.
Uzbrojony w niezawodną N8 postanowiłem udokumentować zjawisko. Korzystając z cyfrowego zooma zrobiłem kilka zdjęć. Niestety tylko na jednym dobrze widać nieszczęsne samoloty. Dwunasto-mega-pikselowy aparat cyfrowy w Nokii mimo swoich oczywistych zalet pozostaje aparatem w telefonie komórkowym i niespecjalnie nadaje się do dokumentowania dziwnych zjawisk na niebie. Oto zdjęcie (trzeba je powiększyć, żeby coś dojrzeć):
Jest koniec marca, cały świat mówi o katastrofie nuklearnej w Fukuszimie, a ja mam za sobą około tygodnia czytania portali spiskowych. Dowiedziałem się nie tylko tego, że trzęsienie w Japonii było wywołane sztucznie przez obce, niechętne jej mocarstwo, ale także tego, że naziści do dziś utrzymują swoją bazę na Antarktydzie, że "coś dziwnego dzieje się z czasem" - tzn. że sekundy są coraz dłuższe, dowiedziałem się też o odwiedzinach obcych w Warszawie i udziale UFO w zawaleniu się dachu hali w Katowicach. Niesamowite, jak "filmowe" są te historie. Aż dziw, że Hollywood nie ekranizuje tych opowieści.
Wróćmy do naszej historii. Miejsce akcji: Warszawa, przystanek Saska, po praskiej stronie Wisły. Wieczorem wysiadam z autobusu i zachęcony dobrą pogodą decyduję, że resztę drogi na Grochów przejdę pieszo. Wysiadam, ruszam wzdłuż Alei Stanów Zjednoczonych na wschód. Za plecami mam Wisłę, pod nogami chodnik, a w płucach rześkie wiosenne powietrze. Postanawiam sprawdzić, czy jest pochmurnie, podnoszę głowę. Patrzę w niebo i widzę lecący samolot. A właściwie światełko samolotu, bo w końcu jest wieczór. Jedno, drugie, trzecie, piąte, piętnaste.
Gdy zobaczyłem, że na niebie znajduje się przynajmniej piętnaście samolotów - bardzo się zdziwiłem. Dodatkowo wszystkie leciały w jedną stronę - na wschód. Odwróciłem się, spojrzałem raz jeszcze w górę i oniemiałem. Nie było ich piętnaście, a przynajmniej setka, i wszystkie leciały jakby z jednego miejsca. Jakby znad Pałacu Kultury. Moja pierwsza myśli była mniej więcej taka: "Oszalałem. Za dużo portali spiskowych. Widzę UFO. Oszalałem".
Przecież nie mamy tyle samolotów, poza tym to wszystko leci niemal bezgłośnie. Zupełnie poważnie zacząłem rozważać myśl, że oszalałem. Postanowiłem zatem obserwować innych przechodniów - żeby zobaczyć czy oni też to widzą. Czy też widzą setki samolotów na niebie. Aleja Stanów Zjednoczonych w tym miejscu, w którym się znalazłem ma to do siebie, że przechodniów wielu tam nie ma. To taka bardziej "trasa przelotowa" niż normalna, miejska ulica. W dostrzegłem mężczyznę z psem, który szedł z naprzeciwka. Nieśmiało go zaczepiłem i równie nieśmiało wskazałem niebo i zapytałem go czy widzi to co ja. Odpowiedział inteligentnie: "O kurna!" i już wiedziałem, że nie oszalałem. Nie tylko ja widziałem setki samolotów na niebie.
Uzbrojony w niezawodną N8 postanowiłem udokumentować zjawisko. Korzystając z cyfrowego zooma zrobiłem kilka zdjęć. Niestety tylko na jednym dobrze widać nieszczęsne samoloty. Dwunasto-mega-pikselowy aparat cyfrowy w Nokii mimo swoich oczywistych zalet pozostaje aparatem w telefonie komórkowym i niespecjalnie nadaje się do dokumentowania dziwnych zjawisk na niebie. Oto zdjęcie (trzeba je powiększyć, żeby coś dojrzeć):
Nakręciłem także krótki film. Widać na nim wyraźnie, że samoloty lecą dość wolno, ale za to ze stałą prędkością. Nie zastanawiałem się jeszcze co zrobię z tym filmem, na razie widziałem na niebie setki samolotów i postanowiłem to nakręcić. Ponownie korzystając z cyfrowego zoomu przystąpiłem do dokumentowania zjawiska. Oto co nakręciłem.
Na filmie widać wyraźnie kilka lecących "światełek". Nie do końca przypominają samoloty, bo światełka nie migają, i nie są różnokolorowe. Myślę sobie: "Jakaś akcja wojskowa, jakieś ćwiczenia? Ale chyba przecież nie mamy tylu samolotów...?" W końcu usatysfakcjonowany tym, że zjawisko po pierwsze widzę nie tylko ja, a po drugie, że udało mi się je udokumentować ruszyłem dalej na wschód. Szedłem, wciąż zastanawiając się czym są tajemnicze światła na niebie i od czasu do czasu je obserwując. Gdy przede mną, niedaleko kanałku gocławskiego coś spadło z nieba na ziemię.
Podszedłem do tego bliżej i przyjrzałem się temu. Wyglądało to jak dokładnie tak:
Teraz już wiedziałem co to jest, zagadka setek "samolotów" na niebie została połowicznie wyjaśniona. Nie wiedziałem jeszcze tylko skąd tyle lampionów i po co je ktoś wypuścił. Tego dowiedziałem się dopiero potem, z Internetu i gazet. Szczegóły akcji i dużą galerię zdjęć znajdziecie tutaj.
Fajna akcja, ale co się zdążyłem "nabać", że oszalałem, to moje ;)